Wirtualne Grupy Narracyjne: Wtorek 9 czerwca, 18:00 CET

Dziękujemy wszystkim, którzy wzięli udział w dzisiejszej grupie narracyjnej!

Wspólnie przeczytaliśmy, zamieszczony poniżej, wiersz Rona Padgetta „Ryzyko” w przekładzie Andrzeja Szuby.

Inspiracja do kreatywnego pisania brzmiała: „Opowieść w ułamku sekundy”.

Dynamika pracy dzisiejszej grupy odzwierciedlała szczególną relację, jaka wiąże mówiącego i słuchającego. Z jednej strony bardzo wyraźnie dała o sobie znać potrzeba wypowiedzi i posiadania głosu, a z drugiej konieczność czasu i przestrzeni, aby móc jak najpełniej przyjąć to, co ma zostać ujawnione. Od samego początku liczba osób zgłaszających się do wypowiedzi znacząco przewyższała czasoprzestrzenną pojemność (wirtualnej) rzeczywistości. Można w tym było dostrzec podobieństwo do relacji, jaka istnieje między synem a matką w dzisiejszym tekście. Dostrzeżono znaczącą dysproporcję pomiędzy długim, wielokrotnie złożonym zdaniem opisującym to, co syn chciałby wypowiedzieć, a nawet wykrzyczeć, a przestrzenią zagarniętą przez różne ograniczenia i zakłócenia, w tym dźwięk telewizora. Wypowiedzi uczestników były bardzo obszerne, posiadały wiele wzajemnych nawiązań i odniesień, rozciągając w wielu kierunkach pole interpretacji. Ta wielość treści do wypowiedzenia, w powiązaniu z koniecznością poczekania na swoją kolej, była źródłem różnorodnych emocji, które zdawały się ukrywać pod stwardniałą warstwą wypowiadanych słów. Słowa o uczuciach często stwarzały niespodziewaną barierę dla ich bezpośredniego wyrażenia. W związku z tym inspiracja wywołała swego rodzaju sprzeciw. W swoich tekstach uczestnicy, jakby jednym głosem, dopominali się o bycie w pełni i z uważnością wysłuchanymi, tak jak i ów syn. Opisywali niemożliwość opowieści w ułamku sekundy, jednocześnie chętnie posługując się zwartą, kilkuwyrazową formą. Doświadczenie tej grupy pozostawiło w nas pytanie, czy potrafimy stwarzać dla siebie nawzajem przestrzeń, w której czujemy się wystarczająco wysłuchani.

Zapraszamy do udziału w kolejnych sesjach, których terminy podane są na polskiej podstronie Wirtualnych Grup Narracyjnych. Najbliższa grupa odbędzie się 18 czerwca (czwartek) o godzinie 18:00 – zarejestruj się już dziś.

Wszelkie pytania oraz prośby o organizację indywidualnych grup narracyjnych dla Waszych zespołów można przesyłać na adres: narrativemedicine@cumc.columbia.edu oraz humanistykamedyczna@cm.uj.edu.pl.

Do zobaczenia niebawem!

Ron Padgett
Ryzyko

Czasem, gdy oddzwaniałem
do matki w Tulsa, słyszałem:
„Chwileczkę, Ron, tylko
to ściszę”. To, czyli
telewizor. I zaczynało się
szukanie pilota, potem zabawa
z przyciskami, a we mnie rosła
irytacja i zniecierpliwienie,
i miałem ochotę wykrzyczeć: „Oglądasz
za dużo, i jest za głośno, i dlaczego
nie wyjdziesz z domu!”, ponieważ
nie radziłem sobie z lękiem przed
jej starością, a moje serce stwardniało,
bo ją kochałem, choć przecież nie chciałem
rezygnować z własnego życia i mieszkać
gdzieś w pobliżu, żeby mnie mogła
codziennie widzieć, a nie tylko słyszeć,
i dlatego ściszała telewizor i mówiła:
„No, teraz lepiej”, a później, czasami,
zdawała szczegółowe sprawozdanie z jakiegoś
koszmarnego, właśnie oglądanego programu.
                     przeł. Andrzej Szuba
(Wiersz pochodzi z tomu „Bezczynność butów”, Instytut Mikołowski, Mikołów 2018.)

***

Thank you to everyone who joined us for this session!

Together we read “Jeopardy”, a poem by Ron Padgett, translated to Polish by Andrzej Szuba (posted below).

Our prompt for today was: “A story in a split second”.

The dynamics of today’s group session reflected a special relationship between the speakers and listeners. The need to speak and to have a voice on one hand, and the need for time and space necessary to be able to accept what will be revealed on the other, were all clearly visible. From the very beginning, the number of people raising their hands and wanting to speak significantly exceeded the spatiotemporal capacity of the (virtual) reality, similar to the relationship that exists between the son and the mother in the poem. The participants saw a significant contrast between the long, compound, complex sentence describing what the son would like to say and shout out, and the space taken by limitations and interferences, including the sound of the TV. Participants’ statements were extensive and had many perspectives, extending the field of interpretation in many different directions. The great amount of thoughts that people wanted to share, combined with the necessity to wait for their turn, was a source of a variety of emotions that seemed to be hidden under a hardened layer of spoken words. Words describing feelings sometimes created an unexpected barrier which limited their direct expression. Therefore, the writing prompt caused some kind of an opposition. The characters in their writing, as if in one voice, demanded to be fully and attentively heard just like the son in the poem. They described the impossibility of a story by writing in a similar form as the poem, using several words and shortened lines. The experience of this group has left us with the question of whether we can create for each other a space in which we feel heard well enough.

Please join us for our next sessions: Wednesday June 10th, 12pm EDT (in English) and Sunday June 14th, 3pm EDT (in English), with more times listed on our Live Virtual Group Sessions page.

If you have questions, or would like to schedule a personalized narrative medicine session for your organization or team, email us at narrativemedicine@cumc.columbia.edu.

We look forward to seeing you again soon!

Ron Padgett
Jeopardy

Sometimes when I phoned
my mother back in Tulsa, she would
say, “Hold on a minute, Ron, let me
turn this thing down,” the thing
her TV, and she would look
around for the remote and then fumble
with its little buttons as an irritation
mounted in me and an impatience
and I felt like blurting out “You watch TV
too much and it’s too loud and why
don’t you go outside” because I was
unable to face my dread of her aging
and my heart made cold toward her
by loving her though not wanting to give up
my life and live near her so she
could see me every day and not
just hear me, which is why she
turned the TV down and said,
“Okay, that’s better,” then sometimes
launched into a detailed account
of whatever awful show she was watching.

(Form R. Padgett, “Collected Poems”, Minneapolis: Coffee House Press, 2013.)

Laboratori Di Medicina Narrativa: martedì 9 Giugno dalle 19 alle 20.30

Al workshop del 9 giugno 2020 si è percepito un clima di grande partecipazione e di calore emotivo. Abbiamo lavorato sul alcune pagine tratte dal libro di Lev Tolstoj “La morte di Ivan Il’ic”, un testo del 1886 che ha evocato molte riflessioni sul tema della cura e del prendersi cura. In particolare, le voci di tre lettori ci hanno portano nella scena in cui avviene una conversazione tra Ivan, malato e sofferente e il giovane e forte Gerasim, che mentre accudisce il suo padrone lo conforta con gesti di semplicità, sincerità e leggerezza.  L’invito alla scrittura è stato “Scrivi una lettera al tuo Gerasim”.

La lettura accurata del testo ha portato i partecipanti ad evidenziare alcuni elementi chiave del racconto: l’incontro fra due corpi fra loro molto diversi (salute/malattia, forza/fragilità, baldanza/debolezza) che apre ad una relazione che progredisce da semplici gesti di accudimento ad una condivisione potente sul piano umano fra i due protagonisti. Questo avviene grazie alla straordinaria naturalezza con cui Gerasim si approccia ad Ivan, senza pietismo né commiserazione e anche contenendo la propria gioia di vivere per non mortificarlo. Egli fa tutto “volentieri”, con leggerezza e delicatezza e questo atteggiamento conforta il malato. Una partecipante ha detto che è come se “il tempo si fosse fermato e lo spazio dilatato” in questa scena di cura, dove tutto diventa “relazione”, ma anche incontro fra generazioni, scambio tra chi cura e chi viene curato, riconoscimento reciproco.

Ecco gli ingredienti della cura che i partecipanti hanno scritto nella chat al termine della close reading del testo:

Per passare subito dopo all’attività di scrittura a partire dall’invito dei facilitatori e alla lettura di molti testi, che hanno richiamato e amplificato con parole, emozioni e significati il brano di Tolstoj da cui eravamo partiti. Ascoltare attentamente e rispondere ai testi dei partecipanti ci ha portati a riflettere su come ogni persona abbia aperto un nuovo puto di vista e nuove possibilità di interpretare la cura, che è cura dell’altro ma anche di sé e del contesto. Il tempo della relazione è stato indicato come un tempo donato, di conforto, “oro e balsamo” per chi soffre ma anche per chi sta accanto alla sofferenza dell’altro. La cura richiede preparazione e generosità e genera gratitudine e riconoscimento reciproco. L’insieme delle scritture e delle risposte agli scritti ha costruito una sorta di racconto sulle pratiche di cura. In chiusura abbiamo ascoltato l’audio di una poesia di Mariangela Gualtieri “Sii dolce con me”, il cui testo vogliamo qui riportare, in quanto ricco di parole che hanno rimbalzato e risuonato nei lavori della sessione:

Sii dolce con me. Sii gentile.
È breve il tempo che resta. Poi
saremo scie luminosissime.
E quanta nostalgia avremo
dell’umano. Come ora ne
abbiamo dell’infinità.
Ma non avremo le mani. Non potremo
fare carezze con le mani.
E nemmeno guance da sfiorare
leggere.

Una nostalgia d’imperfetto
ci gonfierà i fotoni lucenti.
Sii dolce con me.
Maneggiami con cura.
Abbi la cautela dei cristalli
con me e anche con te.
Quello che siamo
è prezioso piú dell’opera blindata nei sotterranei
e affettivo e fragile. La vita ha bisogno
di un corpo per essere e tu sii dolce
con ogni corpo. Tocca leggermente
leggermente poggia il tuo piede
e abbi cura
di ogni meccanismo di volo
di ogni guizzo e volteggio
e maturazione e radice
e scorrere d’acqua e scatto
e becchettio e schiudersi o
svanire di foglie
fino al fenomeno
della fioritura,
fino al pezzo di carne sulla tavola
che è corpo mangiabile
per il mio ardore d’essere qui.
Ringraziamo. Ogni tanto.
Sia placido questo nostro esserci –
questo essere corpi scelti
per l’incastro dei compagni
d’amore.

Noi facilitatori ed organizzatori ringraziamo tutti i partecipanti della loro presenza attenta, sensibile, profondamente umana.


Da “La morte di Ivan Il’ič” di Lev Tolstoj,  1886

Gerasim era un giovane contadino, pulito, fresco, bene in polpa dai cibi cittadini. Sempre allegro, sereno. Sulle prime la vista di quell’uomo vestito alla russa, sempre lindo, che faceva una tale ingrata operazione, turbava Ivan Il’ič. Una volta questi, alzatosi dalla seggetta senza la forza di tirarsi su i pantaloni, si lasciò cadere in una poltrona, e si guardava con terrore le cosce nude, fiacche, dai muscoli crudamente rilevati.

Entrò con i suoi grossi stivali – recando un gradevole odore di catrame, da questi stivali e la freschezza dell’aria invernale- a passo leggero e forte Gerasim, col suo lindo grembiule di canapa e una linda camicia d’indiana dalle maniche rimboccate sulle braccia giovani e forti. Senza guardare Ivan Il’ič – evidentemente contenendo, per non mortificare il malato, la gioia di vivere che gli traspariva dal volto, s’avvicinò alla seggetta.

— Gerasim — disse  Ivan Il’ič con voce debole. Gerasim trasalì, temendo d’aver fatto male qualcosa, e con un rapido movimento volse verso il malato il suo giovane viso, fresco, buono, semplice, appena ombreggiato dalla barba che cominciava a crescere.

— Che cosa comandate?

— E’ seccante fare questo, no? Mi devi scusare. Io non posso.

— Macchè— E Gerasim  fece vedere i suoi giovani bianchi denti e gli occhi gli brillarono.

— Perché non dovrei farlo? Voi siete malato.

E con mano accorta e vigorosa fece quello che doveva e uscì a passo leggero. E dopo cinque minuti tornò, con lo stesso passo leggero.

Ivan Il’ič stava ancora lì sulla poltrona.

— Gerasim — disse, quando costui ebbe rimesso a posto il vaso pulito, lavato — ti prego, aiutami, vieni qui —. Gerasim si avvicinò. — Sollevami. Mi è penoso farlo da solo, e Dmitrij l’ho mandato fuori.

Gerasim si avvicinò ancora di più; colle robuste braccia, leggero come camminava, l’abbracciò, lo sollevò delicatamente e lo sostenne, con una mano gli tirò su i pantaloni e voleva metterlo a sedere. Ma Ivan Il’ič lo pregò di accompagnarlo al divano. Gerasim, senza sforzo e come se non lo toccasse neppure, lo menò, quasi portandolo di peso, al divano e lo mise a sedere.

— Grazie. Come sei bravo… come fai bene tutto…

Gerasim sorrise di nuovo e fece per andarsene. Ma Ivan Il’ič si trovava così bene con lui che lo trattenne.

— Ecco, avvicinami, ti prego, quella sedia. No, quella là. Mettimela sotto le gambe. Sto meglio quando ho i piedi in alto.

Gerasim portò la sedia, la posò senza fare rumore, abbassandola a terra e vi stese su le gambe di Ivan Il’ič. A questi pareva di stare meglio, mentre Gerasim gli teneva alti i piedi.

— Sto meglio quando ho i piedi alzati — disse Ivan Il’ič —. Mettimi qui sotto quel cuscino.

Gerasim obbedì. Di nuovo gli sollevò i piedi e li posò sul cuscino. Di nuovo a Ivan Il’ič parve di star meglio mentre Gerasim gli sollevava i piedi. Quando li riabbassò gli parve di star peggio.

— Gerasim, disse, hai da fare, adesso?

— Per nulla — disse Gerasim, che aveva imparato dai domestici cittadini a parlar coi padroni.

— Che cosa ti rimane da fare?

— Che mi rimane? Niente, ho finito tutto: solo spaccar la legna per domani.

— Allora tienimi un poco su le gambe… puoi?

— Ma certo che posso — Gerasim alzò le gambe di Ivan Il’ič al quale parve di non sentir più il dolore in quella posizione.

— E la legna?

— Non abbiate pensiero. Avrò sempre tempo.

Ivan Il’ič disse a Gerasim di mettersi a sedere mentre gli teneva le gambe, e intanto discorreva con lui. E, strana cosa, gli pareva di sentirsi davvero meglio quando Gerasim gli teneva le gambe.

Da quel momento Ivan Il’ič cominciò a chiamare di tanto in tanto Gerasim, e gli appoggiava i piedi sulle spalle, e amava discorrere con lui. Gerasim gli rendeva quel servizio senza difficoltà, volentieri, con una semplicità e una bontà che lo commovevano. La salute, la forza, la baldanza vitale di chiunque altro offendevano Ivan Il’ič; soltanto la forza e la baldanza di Gerasim non gli facevano male, anzi lo calmavano.

Da “La morte di Ivan Il’ič” di Lev Tolstoj,  1886